Nie chodzi mi o znaną powieść Umberto Eco, ani też o film Jean-Jacquesa Anneaud o tym samym tytule. Chodzi o to, że róża – królowa kwiatów, udomowiona w Azji około 5000 lat temu – niejedno ma imię. Ba, ma tysiące imion rozproszonych w tysiącach odmian, jedna piękniejsza, albo jedna dziwniejsza od drugiej. Ich otrzymywaniem, opisywaniem i uprawą zajmuje się gałąź botaniki o nazwie rodologia.
W jednym poście nie da się pokazać nawet jednej dziesiątej różanego dorobku ogrodników. Dlatego skoncentruję się na kilku przykładach róż wielokolorowych, których uroda zrobiła na mnie duże wrażenie. Zacznę od polnej (albo tylko udającej polną) różyczki, którą oglądałam w haskim rosarium. Ujęła mnie prostotą, skromnością i oryginalnym zestawieniem barw w płatkach, nie różowo-białym, tylko czerwono-żółtym. Nie zapisałam jej nazwy.
Drugi klejnot, również z Hagi, to dwukolorowa róża z serii „Nostalgia”. Jest po prostu… smakowita! Wygląda jak beza w lodach waniliowych nałożonych do czarki z płatków róż. Wewnętrzne płatki kwiatu mają barwę kremową, zewnętrzne czerwoną, a te pomiędzy nimi są białe z czerwonym brzegiem.
Kolejna ciekawa róża „bi” nosi nazwę „Meteo Shower” (Deszcz Meteorów). Jest to odmiana typowo ogrodowa. Płatki mają tendencję do zwijania się w szpic, co nadaje kwiatom nieco kolczasty rys. Kremowe lub złociste wstawki tworzą na ciemnopurpurowym tle linie kojarzące się ze śladami meteorów na nocnym niebie – stąd nazwa odmiany.
Odmiana „Variegata di Bologna” ma ponad 100 lat i nic dziwnego, że wciąż cieszy się popularnością. Jej spore kwiaty wydzielają miłe powonieniu aromaty, a biało-różowy wzór na płatkach zadziwia. Co więcej, kwiaty mają kulisty kształt dzięki temu, że brzegi płatków podwijają się pod spód.
W prawdziwe osłupienie wprawiła mnie róża wyhodowanej 40 lat temu odmiany „Osiria”. Jej płatki są od wewnątrz ciemnoczerwone, zaś od zewnątrz srebrzystobiałe i wywijają się na brzegach. Przy tym kwiaty nigdy się nie rozwijają do końca z pąków, co daje niezwykły efekt i powoduje, iż róża ta jest wielce dekoracyjnym kwiatem ciętym.
W haskim rosarium natrafiłam na jeszcze jeden kolorystyczny ewenement: róże krzewiaste, które na tym samym krzaczku wydawały moc kwiatów jednobarwnych, lecz w różnych kolorach. I nawet nie w różnych odcieniach, bo jedne były wyraźnie różowe, inne zaś jasnoczerwone.
Na koniec mam prawdziwą bombę. Oto róża odmiany „Rainbow”…
Heloł, to żart! To nie kolejna genetyczna odmiana, tylko efekt sprytnego farbowania ciętego kwiatu. Post o tym procederze napiszę kiedy indziej.
© Agata A. Konopińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Myślenie nie boli. Nieprzemyślane komentarze mogą :)